Głośny dzwonek na korytarzu okazał się moim wybawieniem, szybko wyszłam z klasy. Jednak nie wystarczająco szybko.
- Ej!
Niechętnie zatrzymałam się wiedząc, że to do mnie.
- Przepraszam, ale nauczyciel kazał ci przekazać, że masz być moim przewodnikiem - odezwał się pewnie Nolan.
- Tak? Który? - Założyłam ręce na piersi.
- No Schmitt oczywiście - krzywo się uśmiechnął.
- A to ciekawe, nie przypominam sobie żeby facet od literatury miał prawo wydawać mi takie polecenia - uniosłam zadziornie brew.
- Jestem Nolan - wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Wiem.
Chłopak zmarszczył brew.
- Kawiarnia? - Przypomniałam przewracając teatralnie oczami.
- Ah, tak pani od zbitych filiżanek.
- Tak właśnie. Sorry, spieszę się - zręcznie go wyminęłam.
On naprawdę mnie nie pamięta! Co z nim jest nie tak?!
- Jak ci na imię?! - Usłyszałam za sobą jego donośny głos.
- Srak - mruknęłam pod nosem.
Szybko pomknęłam w stronę wyjścia ze szkoły. Dziedziniec był oblegany przez praktycznie całą szkołę. Początek października okazał się bardzo ciepły biorąc pod uwagę jesień w Nowym Yorku.
Położyłam się na zielonej trawie wpatrując się w niebieskie niebo, po którym płynęły pojedyncze chmury.
- Hej, Less. Bawimy się w kształty? - Położyła się koło mnie Zo.
- Ok. Tam - wskazałam palcem na ogromną chmurę. - Tam jest chmura.
- Jesteś beznadziejna - oburzyła się.
- I tak mnie kochasz - roześmiałam się.
- Sama się sobie dziwię.
- Jak tam poranek z moim braciszkiem? - Poruszyłam znacząco brwiami.
- A zwyczajnie - wzruszyła ramionami.
Ale kłamca, w środku skacze z radości, a teraz się zgrywa ta mała łajza.
- Nie kłam.
- No nie kłamię. Cały czas siedział na telefonie gadając z Cassie - odwróciła zmieszana wzrok. - Niedługo potem zawitała do "Choco loco" i wraz z tym nowym poszli do szkoły. Pożegnał się i poszedł przytulając Cass.
- Przykro mi - posmutniałam.
- A tak poza tym, to ten koleś od dziewczyny twojego brata jest całkiem fajny i z tego co widziałam miał z tobą literaturę.
- Niestety.
- Co?
- Nie, nic - uśmiechnęłam się.
- Idziemy do Subway?
- O tak! Umieram z głodu - wstałam pomagając podnieść się przyjaciółce. - Nowe buty?
Zoey posiada chyba milion butów przeróżnej maści, zaczynając na klapkach, a kończąc na naprawdę wysokich szpilkach. Dzisiaj jej stopy zdobiły złote sandałki na płaskim obcasie - wyglądały idealnie przy jej długich nogach, na które założyła dzisiaj czarne, sztruksowe spodenki. Jej płaski brzuch opinała szaro-złota bluzeczka na ramiączkach. Malutkie cekiny tworzyły dziwne zawijasy na jej topie. Byłyśmy z Zoey tak do siebie podobne, że niektórzy nauczyciele brali nas za bliźniaczki, różniły nas jedynie policzki i kolor włosów. Zoey miała blond, prawie przezroczyste loczki i płaskie policzki, natomiast moje kości policzkowe były uroczo zarysowane, a gdy się uśmiechałam pojawiały się w nich malutkie dołeczki.
- Tak, kupiłam je na przecenie w Century 21. Normalnie zakochałam się jak tylko je zobaczyłam, a tatuś strasznie zabiegający o względy swojej obrażonej córki nie żałował pieniążków - wzięła mnie pod rękę kierując się do Subway'a.
- Jesteś okropna, ten człowiek na tobie zbankrutuje nadal myśląc, że nie chcesz mieć z nim nic wspólnego - roześmiałam się.
- Należy mu się - poważnie odparła.
Ojciec Zo zostawił ją i jej mamę gdy miała trzynaście lat, zostawił je dla jakiejś długonogiej cizi niewiele starszej od nas. Można to tłumaczyć kryzysem wieku średniego, ale zostawiając żonę w ogromnym domu bez grosza jest totalną bezczelnością. Blondyna zostawiła go po roku małżeństwa sądząc się z nim o majątek, który podobno jej się należał. Zoey okazywała mu tyle pogardy ile tylko mogła wyłudzając co jakiś czas od niego pieniądze wytykając mu błędy, które popełnił.
- Wiem, wiem, ale Martina chyba wystarczająco go męczy tymi sądami - przypomniałam.
- Nie wystarczająco - odparła z bezczelnym uśmieszkiem. - Jeszcze trochę się poznęcam.
Usiadłyśmy w fast foodzie tuż przy oknie obserwując nowojorski chaos. Zawsze zaczynałyśmy oglądać przechodniów od butów, jeśli nam się spodobały jechałyśmy wzrokiem wyżej i tak z każdą częścią garderoby.
Zoey jako wegetarianka zamówiła zwykłą kanapkę z jajkiem, zawsze się z niej śmiałam, że jest królikiem, a ona za każdym razem poruszała drobnym noskiem jak to zwierzę.
- Zaczniesz w końcu jeść mięso? - Zapytałam po czym wgryzłam się w solidną kanapkę z bekonem.
- Po moim trupie - odparła wyciągając drobne cząsteczki szynki z wnętrza swojej bułki.
- Mogę to załatwić - zaoferowałam się.
Poczułam przyklejającą się szynkę do mojego policzka.
- Lubisz mięsko to masz - uśmiechnęła się Zoey.
- Coś bym ci powiedziała - zaczęłam wycierać brudny policzek od sosu.
Zoey nagle zamilkła wpatrując się gdzieś nad moim ramieniem. Zaciekawiona powiodłam za jej wzrokiem od razu odwracając się i zaczynając zbierać śmieci po kanapkach.
- Co ty robisz? - Zapytała Zo nieobecna koło mnie tylko przy Axelu.
- Spieszę się do szkoły zapomniałam książki od literatury z sali - chwyciłam torbę zarzucając ją na ramię.
Odwracając się wpadłam na Nolana.
- Uważaj - zaśmiał się.
- Na co? - Zmarszczyłam brwi.
- Od samego rana na mnie wpadasz.
- Chciałbyś. Spieszę się... - chwycił mnie za ramię.
- Zawsze się spieszysz gdy rozmawiamy.
- Ironia losu - założyłam ręce na piersi.
- Czas to zmienić - postanowił z bezczelnym uśmiechem.
- Niedoczekanie - odparowałam przepychając się w stronę wyjścia.
- Axel! - Pomachałam w stronę brata.
- Co jest szczurze?
- Zamknij się. Masz jakiś hajs?
- Przecież sama stawiałaś mi rano kawę - warknął. - Której zresztą nie wypiłem...
Wyleciałam z knajpy całkowicie rozstrojona. To nie ten sam Nolan, to nie moja Nela. Ten chłopak to bezczelny i zbyt pewny siebie cham, a moja Nela była urocza, kochana i opiekuńcza. Ale co ja porównuję... Minęło dziesięć lat, nie mogę oczekiwać od mojego starego przyjaciela, że będzie taki sam jak wcześniej. To tak jakby powiedzieć, że warcaby mojej mamy, które leżą na strychu są takie same jak nowe, które dostaliśmy pod choinkę. Polegają na tym samym, wyglądają podobnie, ale to totalnie dwie różne rzeczy. Nigdy nie będzie takich samych warcab jak te mojej mamy. Wspomnienia bolą gdy widzę "nowego" Nolana.
Wracając na ziemię rozejrzałam się dookoła nie wiedząc gdzie dotarłam. Znajdowałam się przed starym domkiem gdzie dziesięć lat temu mieszkała Nela z mamą i babcią, która nadal tu mieszka.
Powoli weszłam na werandę i usiadłam na huśtawce, na której przytuleni zasypialiśmy letnimi wieczorami. Poczułam jak znowu zbiera mi się na płacz. Nagle tyle wspomnień powróciło, wspomnień, o których istnieniu nawet nie wiedziałam.
- Leslie? - Usłyszałam zachrypnięty głos pani Moll - babci Nolana.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się ocierając łzy z twarzy. - Ja przepraszam, nie wiem jak tu trafiłam.
- Nic się nie stało słoneczko. Ale się zmieniłaś - staruszka objęła mnie kościstym ramieniem.
- Nie tylko ja - zaszlochałam. - On mnie nie pamięta...
- Przypomni sobie. Ja to wiem - pocieszyła mnie.
- Nie wie tego pani. Ale może to i lepiej? Może to znaczy, że nasza przyjaźń nie była warta zapamiętania.
- Nie warta? Dziecko wy się razem kąpaliście, spaliście i jedliście sobie z rąk, to było małżeństwo. Jedynie minęło bardzo dużo czasu Lisli - krzywo się uśmiechnęła.
- Nela tak mnie nazywał - uśmiechnęłam się przez łzy. - Oni tutaj mieszkają?
- Nie - pokręciła głową. - Mają domek na jakimś strzeżonym osiedlu. Nowoczesność.
Roześmiałam się.
Grzecznie się pożegnałam oferując, że wpadnę w weekend i pomogę staruszce posprzątać. Ochoczo się zgodziła, nigdy nie mogłam zaproponować pomocy swoim dziadkom, bo nigdy ich nie poznałam, zmarli jak byłam malutka.
Powoli wróciłam do szkoły, akurat trafiłam na samiusieńki dzwonek na lekcję. Multum roześmianych ludzi kierowało się w stronę dziedzińca szkoły. Spotkałam Leo, który szedł flirtując z Markiem, który był zupełnie nieświadomy homoseksualizmu Leo. Tak naprawdę tylko ja o tym wiedziałam gdy go o to pytałam oczywiście zaprzeczał, ale ludzie mojego pokroju byli cichymi obserwatorami, zawsze wiedzieli najwięcej, a mówili najmniej.
- Leo, na łacinie siedzisz ze mną czy z Markiem? - Zapytałam unosząc jedną brew z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
- Z tobą, L - odparł zawstydzony Leo robiąc się cały czerwony na twarzy.
- Okey, widzimy się w sali - pocałowałam go w policzek.
- Szczęściarz - mruknął Mark.
Roześmiałam się widząc zagubienie na twarzy Lea. Niestety biedaczek ma pecha, u nas w szkole nie ma więcej ani jednego geja. Szybkim krokiem skierowałam się do szafki.
-
dwa osiem trzy pięć - wyszeptałam.
Kłódka puściła, wyciągnęłam grubą książkę od łaciny, która od razu wyleciała mi z rąk. Zacisnęłam powieki przygotowując się na uderzenie o ziemię.
- Nie ma za co.
Przeciągle westchnęłam wiedząc kto uratował ogromny tom. Zacisnęłam zęby uśmiechając się na siłę.
- Czemu taka jesteś? - Zapytał Nolan.
- Jaka? - Burknęłam zatrzaskując szafkę.
- Taka - wskazał na mnie. - Oschła, niemiła. Nic ci nie zrobiłem.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? - Odrobinę się do niego zbliżyłam.
Kiwnął głową.
- W końcu sam się domyślisz - słodko się uśmiechnęłam.